Witam.
Po długiej nieobecności wracam. Ostatnio miałem bardzo mało czasu ze względu na natłok egzaminów, zaliczeń i temu podobnych. Na szczęście w międzyczasie znalazłem
Po bardzo ciężkim grudniu przyszedł czas na urlop, a jak urlop to Portugalia! W Porto byłem w 2012 roku, ale zdecydowanie czułem niedosyt po tak krótkim pobycie, szczególnie że wtedy na co dzień stacjonowałem w Bradze.
Sam lot to żadna przyjemność, bo nie wiadomo dlaczego, ale z Polski nie ma żadnych bezpośrednich, regularnych lotów do Portugalii. Można lecieć z Warszawy do Lizbony, ale i tak najczęściej z jakąś przesiadką. Niestety z Wrocławia, najlepszą drogą jest przesiadka w Beauvais, czyli lotnisku, które dumnie określane jest jako tanie lotnisko Paryża. Muszę przyznać, że nigdy w życiu nie byłem na gorszym lotnisku, w mojej „karierze” było ich około 20. Wszędzie panuje smród, chłód, a miejsc do siedzenia jest jakieś 2 razy mniej niż pasażerów.
Kolejny minus? Z tego lotniska samoloty wypuszczane są trójkami, czyli np. przez 2 godziny nie ma żadnych lotów, a nagle w przeciągu godziny wypuszczają 3 lub 4 samoloty, co skutkuje ogromnymi kolejkami do kontroli bezpieczeństwa. Samo miasteczko Beauvais jest całkiem ładne, ale w środku tygodnia, popołudniu większość restauracji jest zamknięta. Sorry, taki mamy kraj.
Po 7 godzinach czekania pod Paryżem udało się dolecieć do Porto i ostatnim metrem przyjechać do centrum. Swoją drogą, drugie co do wielkości miasto w Portugalii (które btw. jest wielkości Częstochowy), do tego położone jest na wzgórzu nad oceanem, ma kilka linii metra. To trochę nie fair, szczególnie że np. awaria drzwi w jednym wagoniku w warszawskim metrze potrafi uziemić pracę metra w całej Polsce.
Pierwszy dzień powitał pięknym słońcem i 18 stopniami. T-shirt i lekka kurtka w zupełności wystarczyły, a momentami spokojnie mogło obejść się bez kurtki. Do tego pierwszy raz byłem nad oceanem w Porto i muszę przyznać, że ten widok nie zaparł mi dechu w piersiach. Po sztormach, które nawiedziły północną część Portugalii, plaże były brudne, a do tego mnóstwo różnych industrialnych budowli również nie dodawały uroku. Zatem jeśli plaże to w okolicach Lizbony albo na Algarve. Trochę spacerowania, obiad, zakupy i nagle dzień dobiegł końca.
Drugi dzień to Braga i Geres, czyli Park Narodowy graniczący z Hiszpanią. Mimo, że w Portugalii byłem kilka razy, to zawsze oglądałem miasta, a do krajobrazu naturalnego nigdy mnie nie ciągnęło. Po przejażdżce po Geres zmieniłem zdanie, bo to miejsce jest zdecydowanie godne zobaczenia. Piękne światło tylko podkreślało wygląd całego krajobrazu.
Kolejne dni niestety obfitowały w opady i wiatry. Taka pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu, więc po krótkiej wizycie pod Casa da Musika trzeba było schronić się w którejś z galerii handlowych trwoniąc kolejne euro na zakupy.
Swoją drogą, zakupy w Portugalii są kolejną, bulwersującą mnie rzeczą. Kupując ciuchy głównie w Zarze, ceny w Polsce są o około 20-30% wyższe, a przeceny o podobny procent niższe. Dla przykładu, koszulka, która kosztuje 10 Euro w Portugalii, po przecenie kosztuje 6 Euro, a u nas przed przeceną 60 zł, a po przecenie 50 zł. Bez sensu…dlatego też ledwo dopakowałem walizkę w drodze powrotnej.
Powrót okazał się jeszcze gorszy od lotu do Porto, bo w Beauvais zepsuł się samolot i zamiast czekać 6, czekałem 10 godzin dwukrotnie przechodząc kontrolę bezpieczeństwa i wszystkie inne procedury. Beauvais – zło!
A fotograficznie? Tym razem inaczej niż zawsze, bo wziąłem ze sobą tylko bezlusterkowca – Olympusa E-M1 z obiektywami 9-18/4-5.6, 45/1.8 i 40-150/4-5.6. Muszę przyznać, że to chyba najlepsze, co mogłem zrobić, bo cały zestaw ważył około kilograma. Jeśli chciałbym wziąć podobne ogniskowe do mojego Canona, czyli 17-40, 85/1.8 i 70-300, musiałbym się przygotować na przynajmniej 2,5 kg, co przy zwiedzaniu jest bardzo uciążliwe. Najlepsze jest to, że wszystkie obiektywy mieściły się do kieszeni mojej kurtki. Owszem – 40-150 nie jest mistrzem ostrości, a 9-18 mógłby być odrobinę jaśniejszy, ale zupełnie nie wpłynęło to na moją ocenę zestawu.
Olympus E-M1 to mistrzostwo świata w kwestii szybkości, wizjera i obsługi. Autofokus działa bardzo szybko i celnie, co było utrapieniem w moim Canonie 5D mark II (którego nadal mimo wszystko bardzo lubię).
Co do wizjera, to nie ukrywam, że za elektronicznymi nigdy nie przepadałem, ale ten w E-M1 jest wielkości wizjera pełnoklatkowego aparatu, a ponad 2mln punktów zapewniają bardzo ostry obraz. Najbardziej w elektronicznych wizjerach denerwuje mnie moment, w którym aparat zapisuje obraz, przez co przez krótki czas widzimy jedynie ciemność. Taka sytuacja strasznie drażniła mnie w przypadku Sony A99, ale na szczęście w E-M1 zniknięcie obrazu nie trwa dłużej niż klapnięcie lustra w klasycznej lustrzance.
Kolejnym plusem wizjera elektronicznego jest fakt, że od razu widzimy jakiej jasności będzie nasze zdjęcie. O ile w lustrzance musimy polegać na drabince, o tyle w bezlusterkowcu, na bieżąco widzimy jasność kadru. Bardzo lubię zdjęcia ze słońcem w kadrze, a wtedy światłomierz bardzo mocno się gubi. Przy wizjerze elektroniczym na szczęście nie ma tego problemu.
Czy to aparat bez wad? Dawno nie pracowałem z aparatem, który tak bardzo „rozumiałby” to, czego oczekuję. Niestety obecnie jego cena jest dość wysoka. Z drugiej strony dostajemy aparat, któremu niczego nie brakuje, o ile nie zależy nam na minimalnej głębi ostrości. A, jeszcze jedno – zdecydowanie bardziej lubię format zdjęć 3:2 ;).
W najbliższym czasie koniecznie chcę zrobić jakiś fashion/portret, prócz tego czeka mnie Tajlandia i Grecja, więc bądźcie czujni :D!
Witam.
Po długiej nieobecności wracam. Ostatnio miałem bardzo mało czasu ze względu na natłok egzaminów, zaliczeń i temu podobnych. Na szczęście w międzyczasie znalazłem
Sierpień to chyba najbardziej pracowity miesiąc wszystkich fotografów. Wszystko przez „R” w nazwie miesiąca, i nagle życie fotografa zmienia się o 180 stopni.