To już trzeci raz kiedy odwiedzam Madryt. Środek lutego, w Polsce niemiłosiernie zimno, wieje, sypie śniegiem i w ogóle ble. Madryt ze względu
Tytułowe słowa najbardziej zapadły mi w pamięci z mojego ostatniego wyjazdu do Dubaju, bo tak nazywa się przystanek metra, na którym wysiadałem najczęściej. Głos z głośników z mocnym, arabskim akcentem oznajmiał, że metro właśnie dotarło na stację „Burdżż Kalifa – Dubaij Mol”. Do Dubaju poleciałem po trzytygodniowym pobycie w Polsce po powrocie z Portugalii. Dostanie się do samego Dubaju to żaden problem – codziennie z Warszawy lata samolot (obecnie Airbus A330, ja leciałem Boeingiem 777-200), a podróż zajmuje niecałe 6 godzin. Z Wrocławia również nie ma problemu z połączeniem – ja na wszelki wypadek wyleciałem o 10 rano, bo jeśli np. odwołaliby mi lot z Wrocławia, zdążyłbym dojechać do Warszawy samochodem. Na szczęście wszystko odbyło się zgodnie z planem, w Warszawie byłem jeszcze przed 11 i musiałem poczekać jeszcze kilkadziesiąt minut na odprawę bagażową do Dubaju. Dobrze wszystko się złożyło, bo w międzyczasie kurier zdążył dowieźć mi Sony A7R do hali odlotów warszawskiego lotniska, ale o sprzęcie jak zwykle napiszę na końcu. Sam lot minął spokojnie i wygodnie, oczywiście na pokładzie Boeinga dostałem posiłek (choć raczej do smacznych nie należał), ale w porównaniu do marnego prince polo i kubeczka wody w Locie i tak było nieźle. Po niespełna 6 godzinach wylądowałem. Kurde! Jakie to lotnisko jest wielkie! Byłem na wielu dużych lotniskach (Madryt, Frankfurt, Monachium, Londyn Heathrow), ale nigdy nie musiałem przejść takiego kawału drogi, żeby odebrać swoją walizkę. Sama droga do taśmy, łącznie z odprawą paszportową zajęła mi dobre pół godziny. Dlatego nie lubię tak dużych lotnisk, łatwo się zgubić i pokonuje się ogromne odległości. Na samą walizkę też czekałem dobre 15 minut, ale w końcu się doczekałem i wyszedłem z terminala na postój taksówek. Ja pierniczę – jak tam jest gorąco! W pierwszym momencie zacząłem się oglądać czy przypadkiem nie wieją na mnie jakieś wentylatory z klimatyzatorów z gorącym powietrzem. Niestety nie wiały, tam po prostu o godzinie 23 było 38 stopni. Półtora miesiąca wcześniej byłem w Turcji i myślałem, że tam było gorąco, jednak Turcja przy Dubaju wydaje się być ledwie ciepła.
Plany na zwiedzanie miałem naprawdę spore, łącznie z odwiedzeniem Abu Dhabi, a tam toru F1 i Ferrari World. Jednak temperatura momentalnie to zweryfikowała i przebywanie na dworze dłuższe niż kilka minut zawsze kończyło się mokrą koszulą. Temperatury w dzień rzadko spadały poniżej 40 stopni. Jednego dnia, kiedy temperatura sięgnęła 45 stopni wybrałem się do Dubai Mariny, ale kiedy tylko wyszedłem z metra wiedziałem, że nie był to dobry pomysł. Połączenie 45 stopni z suchym wiatrem to chyba najgorsze, co może być. To coś dla fanów sauny, a konkretnie ceremonii, w których pracownik saunarium wymachuje ręcznikiem nad piecem powodując parzący wiatr – w Dubaju dostajemy takie coś w standardzie. Tak, jak wspomniałem wcześniej – sierpniowa pogoda w Zjednoczonych Emiratach Arabskich jest okrutna i sprawia, że trzeba chodzić tylko po klimatyzowanych pomieszczeniach. Na szczęście klimatyzatorów tam nie brakuje – przystanki autobusowe są zamykane i klimatyzowane, autobusy i taksówki oczywiście też. Stacje metra, które w większości znajdują się nad ziemią, również są zamknięte, a drzwi do pociągu otwierają się dopiero w momencie, gdy pociąg jest już na stacji. Przejścia między stacjami metra, a centrami handlowymi również są zamknięte i klimatyzowane.
A jakie wrażenie robi sam Dubaj? Nie ma co ukrywać – robi wielkie wrażenie, choć chyba w Szanghaju szczęka opadła mi nieco niżej. Największe wrażenie robi przeogromna Burj Khalifa, którą widać właściwie z każdego miejsca w mieście. Po powrocie Sky Tower dziwnie skurczył się w moich oczach, ale nic dziwnego, w końcu jest czterokrotnie niższy! Ogrom Burj Khalify widać najbardziej z daleka, gdzie wyraźnie góruje nad wszystkim innym. Stojąc bezpośrednio pod budynkiem też ciężko pozbyć się uśmiechu od ucha do ucha – najwyższe piętra ledwo widać. Nie mogłem odmówić sobie wjechania na taras widokowy, ale szczerze mówiąc spodziewałem się, że winda jedzie trochę wyżej, a zatrzymuje się na niewiele ponad 400 metrach, czyli ledwie na półmetku. Widok robi wrażenie, widać właściwie cały Dubaj, choć palma Jumeirah czy wyspy w kształcie mapy świata są dość słabo widoczne. Z Burj Khalify widać niemal cały Dubaj i wiecie co? Wcale nie jest taki wielki, zabudowa w dużej mierze jest niska, a zdjęcia które widzimy na pocztówkach pokazują tylko niewielkie wycinki tego miasta. Wokół miasta jest tylko niekończący się piach, a z drugiej strony Zatoka Perska. Będąc na tarasie Burj Khalify widać, że Dubaj ma jeszcze pole do popisu. Stojąc na szczycie World Financial Cente w Szanghaju, ma się poczucie że jest się w ogromnym mieście, na Burj Khalifie, że stoimy w wielkim budynku na środku pustyni. Niemniej jednak w żaden sposób tego nie krytykuję, ale to po prostu dwa zupełnie różne doświadczenia.
Kolejną atrakcją sią fontanny. Codziennie od 18 do późnego wieczora co pół godziny odbywają się pokazy. Niestety Dubaj znów zabił mój zachwyt wrocławską fontanną przy Hali Stulecia. Pokazy fontann pod Dubai Mall’em zawsze okupione są ciarkami i gęsią skórką, szczególnie w momencie gdy woda wystrzeliwana jest kilkadziesiąt metrów nad ziemię, a w tle skrzy się Burj Khalifa. Niestety żaden film nie jest w stanie tego oddać – to trzeba zobaczyć. Do tego wiele dysz jest ruchomych, co świetnie komponuje się szczególnie z arabską muzyką – ma się wrażenie, że strumienie wody robią taniec brzucha.
Zaraz obok Burj Khalify mieści się największe centrum handlowe – Dubai Mall z 1200 sklepami. To już jest jakiś obłęd! Centrum ma 4 piętra (najniższe jest nieco mniejsze), a obejście tylko jednego z nich, bez żadnego zatrzymywania, jedynie przejście po obwodzie zajęło mi 30 minut marszu. Nie wiedziałem, że galeria handlowa może być tak wielka! W Polsce wielkim wydarzeniem jest otwarcie np. sklepu Armaniego – tam mamy chyba 5 sklepów tylko tej marki – Armani Dubai, Armani Exchange, Armani Collezzioni, Emporio Armani i Armani Kids. Każda linia ma osobny, duży sklep. Do tego kawy możemy napić się w Armani Cafe, a noc spędzić w Armani Hotel w Burj Khalifie. Louis Vuitton ma tylko dwa sklepy – jeden z torebkami i akcesoriami, drugi z butami. To, co podobało mi się najbardziej, to fakt że wchodząc do tego typu sklepów nikt nie patrzy na klientów jak na złodziei. Nie wiem jak Wy, ale ja chodząc po Marycie, Berlinie czy Barcelonie zawsze miałem opory żeby wejść do tego typu sklepów, bo ochroniarz stojący przy drzwiach zawsze patrzył na mnie jak na lumpa. W Dubaju sytuacja wygląda zupełnie inaczej – w sklepach jest mnóstwo ludzi, obsługa uprzejma i nie miałem wrażenia, że ktokolwiek spojrzał na mnie krzywym okiem kiedy mierzyłem okulary kosztujące tyle co średnia krajowa. Do tego w Dubai Mallu niebawem ma być otwarty salon Lamborghini, z resztą zaraz obok wielkiego lodowiska. Idąc nieco dalej trafimy na przeogromne akwarium z rekinami i innymi egzotycznymi rybami. Do dziś pamiętam informacje prasowe o Arkadach Wrocławskich, gdzie chwalono się, że będzie tam wielkie, kilkupoziomowe akwarium. No niestety Panie Czarnecki – Arabowie mają nieco większy rozmach. Duże wrażenie robi również Mall of the Emirates. To z kolei centrum handlowe ze stokiem narciarskim. Idąc alejkami po prostu natrafia się na dużą taflę szkła, a za nim widać mnóstwo ludzi jeżdżących na nartach i deskach snowboardowych. Do centrum i stoku przyrośnięty jest hotel Kempinsky, do którego tłumnie przyjeżdżają goście z Arabii Saudyjskiej. Można tam wynająć pokój lub „chatkę góralską” jak jest to ujęte w cenniku z widokiem na stok. Nie ma to jak siedzieć po środku pustyni i mieć widok na narciarzy – takie rzeczy tylko w Dubaju. A cena za taką chatkę? Tydzień to raptem 108 000 zł, no ale kto bogatemu zabroni?
Nie sposób nie wspomnieć o motoryzacji. To kolejna rzecz, przez którą chodziłem z bananem na twarzy. Samochody na ulicach Dubaju nie robią wielkiego wrażenia – to zazwyczaj maksymalnie kilkuletnie auta klasy średniej i wyższej – mnóstwo Toyot i Lexusów w wersjach amerykańskich. Do tego 60% samochodów jest białych, 30% czarnych, granatowych i bordowych, a pozostałe 10% stanowią inne kolory. Jednak ten, kto chce zobaczyć tzw. exotic cary na pewno nie będzie zawiedziony! Bezpośrednio pod Dubai Mall’em można zaparkować – cena? 85 zł za godzinę w tygodniu i dwa razy tyle w weekend. Wtedy stajemy się klientem Velvet Parkingu, gdzie można zobaczyć samochody marzeń. Jednego dnia, wychodziłem specjalnie trzy razy w różnych odstępach czasu i za każdym razem trafiałem na różne perełki. Laborghini Aventador, Bugatti Veyron, różowy Rolls Royce, do tego całe mnóstwo Aston Martinów, Maserati i Mercedesów G63AMG. Każdy samochód zastawiony jest pachołkami, za szybą umieszczona jest karteczka „Don’t touch the car”, która jednak robi niewielkie wrażenie na turystach, dlatego co chwile chodzi facet ze ściereczką i pucuje szyby. Na parkingu wewnątrz też jest niewiele gorzej – znów Rollsy, Mercedesy, Astony. Ogromne wrażenie zrobił na mnie jednak żółyt Rolls stojący po drugiej stronie centrum handlowego, zaraz obok Ferrati 458 i Corvetty. Rolls sam z siebie był dość przeciętny, ale miał rejestrację z numerem „1”. W bogatych krajach arabskich przeprowadza się licytacje tablic rejestracyjnych – im mniej cyfr – tym tablica jest droższa. Ja trafiłem na auto z tą najdroższą możliwą, a cena samej tablicy to kilkadziesiąt milionów złotych (sic!). Ciekawostką są również samochody policyjne. Tego samego dnia, podczas trzeciego „car spottingu” trafiłem na dwóch policjantów, którzy podjechali pod Dubai Mall nowym BMW M6 i Bentleyem Continentalem GT. Nie było żadnej interwencji – przyjechali się pokazać i zapozować z turystami do zdjęć :). Spędzili tam jakieś pół godziny i pojechali dalej. Nice!
A jakich ludzi spotkamy w Dubaju? Byłem zdziwiony, że tak mało jest tam rdzennych mieszkańców. Większość ludzi to Azjaci ze wschodniej części kontynentu, sporo jest również Europejczyków, a Arabowie stanowią może 1/3 ludzi na ulicach i centrach handlowych. Ciekawym aspektem jest to, że w większości chodzą poubierani w klasyczne stroje, kobiety najczęściej mają zasłonięte twarze, ale oczy pozostają odkryte. Widać jednak, że Arabki bardzo o siebie dbają, bo spod niquab’ów widać perfekcyjnie zrobione makijaże, a na ramieniu zawsze wisi torebka od Vuitton’a. Idąc przez wejściową alejkę do Dubaj Mall’u nieraz miałem wrażenie, że idę przez centrum handlowe w Szanghaju – właściwie w każdym sklepie sprzedają ludzie z dalekiego wschodu.
W mailach pytaliście mnie jeszcze o ceny w Dubaju. Na to pytanie jest dość ciężko odpowiedzieć jednoznacznie, bo ceny niektórych produktów przyprawiają o zawrót głowy, a inne są niższe niż w Polsce. Najdroższe są chyba restauracje. Dla przykładu w Cheesecake Factory porcja makaronu to wydatek 70 zł, piwo w knajpie – 30-40 zł za pół litra, espresso 11-15 zł. W Shake Shack, czyli czymś na kształt fast foodu, ale w lepszym wydaniu, gdzie podaje się burgery, niewielka kanapka kosztuje powyżej 30 zł, porcja frytek około 15 zł. Dania w hotelu zaczynają się od 70 zł, więc tanio nie jest. No ale w końcu nie trzeba stołować się w restauracjach z obsługą kelnerską. Wystarczy odwiedzić fast food – ceny są bardzo podobne jak w Polsce, np. zestaw z Big Makiem kosztuje około 15 zł, więc różnice w cenach są naprawdę duże. Szczerze mówiąc nie wiem z czego to wynika, ale jeśli chce się odwiedzić Dubaj, nie musimy wcale mieć kieszeni pełnych dirhamów. W marketach ceny są bardzo różne. Półlitrowa Coca Cola kosztuje około 2 zł w dość drogim markecie w Dubai Mallu, słodycze czy inne produkty są również w podobnych cenach, choć zdarzają się takie kwiatki jak jogurt za 25 zł. W markecie można również kupić gotowe kanapki czy przygotowane wcześniej makarony z pieca za nie więcej niż 10 zł za porcję. Ceny taksówek należą do najniższych, z jakimi miałem do czynienia. Po wejściu do taksówki licznik wskazuje około 2 zł, a każdy kilometr kosztuje około 1,4 zł. Dystans około 19 km kosztował zawsze poniżej 30 zł, więc będąc w ZEA śmiało można łapać taksówki na ulicy. Tak niska cena na pewno podyktowana jest śmiesznie tanim paliwem, które kosztuje niewiele ponad złotówkę za litr.
Wypadałoby powiedzieć jeszcze kilka słów o samych zdjęciach i użytym sprzęcie – to w końcu blog fotograficzny, a nie podróżniczy. W Dubaju miałem ze sobą dwa aparaty – wysłużonego Canona 5D Mark II z obiektywem 17-40/4L i filtrem polaryzacyjnym Marumi DHG Super, Sigmę 35/1.4 Art, a także Sony A7R z Zeissem 24/1.8. Sony dotarł do mnie dopiero na lotnisko w Warszawie, więc na jakiekolwiek zmiany było już za późno. W pierwszym dniu wziąłem ze sobą tylko bezlusterkowca, ale od początku coś mi nie pasowało, że obiektyw 24mm jest tak wąski. Jak się okazało, dostałem obiektyw do cropa… ktoś, kto pakował sprzęt dla mnie po prostu się pomylił. Niemniej jednak straciłem tylko możliwość korzystania z pełnej klatki, a cały zestaw sprawdzał się całkiem nieźle. Matryca w A7R to po prostu majstersztyk! Oczywiście szumi mocniej od A7S, które testowałem zaraz po przylocie z Dubaju, ale to co można z niej wycisnąć – bajka! Tam, gdzie Canon (nawet 5D Mark III) wali bandingiem i kolorowym szumem, obraz z Sony jest gładki, a możliwość wyciągania szczegółów z cieni jest po prostu niesamowita! Podobnie sprawa wygląda z bielami – tam gdzie Canon tworzy szare plamy, Sony ma jeszcze mnóstwo szczegółów. Gdyby tylko dostępność obiektywów FF z mocowaniem E była większa, a ceny niższe! Większość zdjęć zrobiłem jednak Canonem, głównie ze względu na szerokość 17-40, która była niezbędna do objęcia wszystkich wieżowców, a w szczególności Burj Khalify. O ile kilka tygodni wcześniej w Portugalii wcześniej zdecydowałem się na użycie głównie Sigmy 35/1.4, to w Dubaju zdecydowanie bardziej chciałem pokazać szersze kadry. Poza tym Portugalia pełna jest detali i smaczków, w Dubaju tego nie znalazłem, stąd tak szerokie kadry. Może kiedy wrócę do Dubaju, Sigma znów pójdzie w ruch? Nic nie wykluczam.
To już trzeci raz kiedy odwiedzam Madryt. Środek lutego, w Polsce niemiłosiernie zimno, wieje, sypie śniegiem i w ogóle ble. Madryt ze względu
Na szczęście końca świata nie było, więc mogę podsumować rok w całości…
Działo się całkiem sporo i jak podliczyłem ilość wyjazdów, złapałem się za