Dawno nie pokazywałem Wam żadnej komercji. W ostatnich czasach miałem okazję współpracować ze Starbucksem przy zleceniach fotografii wnętrz. Bardzo lubię ten typ fotografii,
Cześć! Znowu widzimy się na moim blogu! Dziś, będzie typowo testowo. W ostatnim czasie mój kalendarz dosłownie pęka w szwach, a dom traktuję jak hotel. Bywają tygodnie, w których sypiam w 5 hotelach w różnych częściach Polski, a tygodniowo robię po 1500 km. Niestety, albo stety, pracy jest coraz więcej, więc automatycznie, czas który mogę poświęcić na swoje zdjęcia niesamowicie się kurczy. Jakimś cudem, w drugiej połowie kwietnia udało mi się wyskoczyć na chwilę do SPP Models, żeby oderwać się od typowej komercji i zrobić trochę prostych zdjęć testowych modelkom. Tego typu fotografia to dla mnie dobra odskocznia od pracy z korporacjami i jeśli tylko znajduję na to czas, chętnie odwiedzam SPP.
Tym razem trafiłem na Igę, która dopiero zaczyna przygodę z modelingiem, ale muszę przyznać, że zupełnie nie miałem poczucia, że pracuję z kimś, kto jeszcze nie zjadł zębów na modelingu. Iga to młoda, niesamowicie uśmiechnięta dziewczyna. Często śmieję się, że przychodząc do agencji, wystarczy wziąć aparat w ręce, a zdjęcia robią się same i rzeczywiście coś w tym jest. Igę pomalowała niezawodna Dominika Kroczak i mogliśmy działać. To już chyba ostatnie testy, które w tym sezonie zrobiłem w pomieszczeniu. Mam głód pleneru, a że pogoda dopiero od niedawna się jako tako wyklarowała, mam nadzieję że uda mi się więcej podziałać pod chmurkami w najbliższym czasie!
SPP Models mieści się na ostatnim piętrze na wrocławskim rynku, a całą ścianę zajmują duże okna. Odpalanie lamp w momencie, gdy na zewnątrz jest jasno, to właściwie grzech. Większość zdjęć robię tam przy świetle zastanym, ale oczywiście wykorzystuję blendę. Zazwyczaj do sporej torby wkładam 120×180 i 90×120. Dzięki nim, jestem w stanie zarówno odbić dużo światła, jak i przysłonić je tam, gdzie wpada go zbyt dużo. W ogóle, światło dzienne jest niesamowicie wdzięczne i polecam je każdemu, szczególnie jeśli ktoś zaczyna swoją przygodę z fotografią studyjną. Teraz, kiedy jasno jest do 21, trzeba brać pełnymi garściami. Podobnie w plenerze – chętnie sięgam po lampy, ale jednak podstawowym światłem zawsze jest słońce + mądre operowanie blendą. Z blendą jednak trzeba uważać, bo bardzo łatwo zepsuć zdjęcie. Wiele osób fotografuje w słoneczny dzień korzystając ze srebrnej płaszczyzny oślepiając modelkę. Ten problem miałem w Dubaju podczas sesji z Karoliną. Blendę, w klasycznym wydaniu ograniczyłem do minimum, bo modelka od razu zalewała się łzami. Zdecydowanie częściej wykorzystywałem ją do robienia cienia. Dzięki temu efekt był bardziej naturalny, a światło na twarzy, przyjemnie miękkie.
Odbiegliśmy trochę od tematu, więc wróćmy do Igi. Tak, jak wspomniałem – wykorzystałem tylko światło naturalne. Stylizacja była bardzo lekka, a całość dopełnił niechlujny warkocz. Do tego delikatny makijaż i tyle. Wykorzystałem dwie scenki – zwykłe białe kartonowe tło, gdzie okna miałem za plecami. Tu w ogóle nie wykorzystywałem żadnych modyfikatorów. W drugiej scence wykorzystałem ręcznie wykonane przez agencyjną ekipę tło. Ma ciekawą, nieregularną fakturę i przyjemnie błękitno-zielony kolor. Tło było ustawione pod kątem 90 stopni do okien, więc cienie wypełniłem sporą blendą, którą ustawiłem po przeciwnej stronie Igi. Dzięki temu buzia nie znikała w cieniu.
Jeśli chodzi o sprzęt – jak już wiecie, nie mam lustrzanki. Zdjęcia robiłem na 2 dni przed przyjściem paczki z moim osobistym PEN’em F, więc skorzystałem z Olympusa OM-D E-M1 i obiektywu 12-40 mm f/2.8 PRO. Co prawda jestem większym fanem stałek, ale w tych zdjęciach sprawdził się wyśmienicie. I tak nie chciałem szerzej otwierać przysłony niż f/2.8, żeby tło nie stało się nieregularną plamą. Do tego bardzo cenię sobie wykrywanie twarzy i oka w Olympusach. Wcześniej nie byłem przekonany do tej funkcji, bo np. w Sony A7 II działa tak, że równie dobrze mogłoby nie być tej funkcji, ale w OM-D E-M1 i PEN’ie F działa naprawdę rewelacyjnie. Nie ważne który punkt ostrości jest aktualnie wybrany, aparat go ignoruje, a następnie wykrywa twarz i bliższe oko i właśnie tam trafia z ostrością. Dzięki temu po takim dniu przynoszę około 90-95% ostrych w punkt zdjęć. O samym sprzęcie fotograficznym, szerzej powiem za jakiś czas w kolejnym nagraniu.
W kwestii postprodukcji, jak zwykle nie było żadnych fajerwerków. U mnie wszystkie portrety lądują w Capture One. Czego bym nie zrobił, jak dobrze nie oprofilowałbym aparatu, zawsze kolor skóry bardziej podoba mi się w C1. Ciężko to wytłumaczyć słowami, ale polecam załadować to samo zdjęcie do tych dwóch aplikacji – jak zobaczycie różnice, doskonale mnie zrozumiecie. Capture One ma jedną wadę – kiepsko odszumia, więc jakiekolwiek odszumianie jest domyślnie w ogóle wyłączone. W Capture One wywołałem RAW’y i dokonałem wstępnej gradacji kolorystycznej. Dzięki temu, zdjęcia miało już z grubsza taki wygląd, jak chciałem. Po trafieniu do Photoshopa zabrałem się za czyszczenie niedoskonałości na twarzy – tu zawsze stosuję metodę frequency split. Potem d&b na czystej warstwie i ostatnie szlify. Delikatnie podbiłem również kontrast na warstwie czarno-biały, wymieszanej w trybie łagodne światło, ale też dokończyłem koloryzację kolorem selektywnym. I tyle ;), ot cała magia.
Do tego wpisu nagrałem również krótki film, który zapowiedziałem jakiś czas temu na swoim facebooku. Opowiadam w nim o moim systemie pracy i sprzęcie, z którego korzystam podczas postprodukcji. Będzie o monitorach, dyskach i tabletach. Zobaczcie sami! To mój debiut z tego typu filmami, więc proszę o trochę wyrozumiałości. Jeśli macie jakieś pytania – śmiało! Do zobaczenia!
Dawno nie pokazywałem Wam żadnej komercji. W ostatnich czasach miałem okazję współpracować ze Starbucksem przy zleceniach fotografii wnętrz. Bardzo lubię ten typ fotografii,
Zdjęcia z tej sesji czekają od dłuższego czasu na publikację, bo jak zwykle ciężko znaleźć mi dłuższą chwilę na opisanie sesji na blogu.