Witajcie moi drodzy.
Jak zwykle zacznę od wytłumaczenia się czemu przez tai długi czas nie dałem żadnego wpisu. Ba, ostatni wpis tworzyłem w krótkich
Lipiec był miesiącem pod znakiem wyjazdów. Zaczęło się od hiszpańskiem Walencji, później spędziłem dwa dni w Polsce, po czym poleciałem na południe Portugalii, a skończyłem na polskim wybrzeżu w okolicach Trójmiasta. Teraz jestem w trakcie żmudnego procesu selekcji i obróbki zdjęć, ale w końcu to coś, czym zajmuję się na co dzień. Jak pewnie wiecie z moich wpisów, wyjazdy, nawet prywatne zawsze łączę ze zdjęciami. Z resztą zawsze wspominam, że bycie fotografem to chyba najlepsze, czym można się zająć. W czasie pracy, fotografia przynosi pieniądze, ale z drugiej strony, w wolnym czasie zawsze czuję potrzebę robienia zdjęć dla siebie. Większość osób, które jadą na urlop, tylko marzą, żeby nie zabierać pracy ze sobą, ale myślę że żaden fotograf nie wyobraża sobie pojechać na wypoczynek bez aparatu. Tak więc po ciężkich kilku miesiącach, wreszcie udało się odpocząć, choć oczywiście z aparatem na szyi.
Tym razem wybór padł na Walencję, czyli trzecie co do wielkości miasto w Hiszpanii. Byłem tam 2 lata temu, ale zaledwie niecałe cztery dni, podczas których panował niesamowity upał. Na szczęście, w tym roku było gorąco, ale znośnie. Poza tym nie wziąłem ze sobą wielkiego aparatu, więc noszenie całego sprzętu nie było bardzo doskwierające. Sama Walencja to naprawdę piękne miasto o zupełnie innym charakterze niż Barcelona czy Madryt. Nie jest tak popularne wśród turystów, nie wszędzie dogadamy się po angielsku, a chodząc ulicami usłyszymy głównie hiszpański. Walencja ma również ciekawą historię. W latach 50′ ubiegłego wieku, miasto nawiedziła wielka powódź powodując ogromne straty. Wtedy postanowiono wyprowadzić rzekę z miasta. Koryto pierwotnie miało posłużyć za drogę szybkiego ruchu, ale ostatecznie zrobiono w nim ogrody, które ciągną się przez ponad 7 kilometrów. Zwieńczeniem dawnego koryta jest Miasto Sztuki i Nauki wybudowane w 1998 roku. To kompleks nowoczesnych budynków, w których mieści się opera, muzeum techniki, kino IMAX, a także jedno z największych w Europie oceanariów. To też miejsce, które zastępuje mieszkańcom centrum miasta – można tam pobiegać, spacerować, popływać łódką, ale również coś zjeść w pobliskich restauracjach. Całość robi niemałe wrażenie. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że przechodziłbym ogrodami pod mostem Grunwaldzkim we Wrocławiu.
Samo centrum miasta nieco przypomina Madryt, z charakterystycznymi, wysokimi budynkami, choć nieco węższymi arteriami. Idąc wgłąb miasta, uliczki robią się coraz węższe i przeplatają się między urokliwymi placami. Całość, jak to w Hiszpanii, tętni życiem. To świetne miejsce na kolację, za to dzień lepiej spędzić na plaży. Autobus jedzie tam około 20 minut z okolic ogrodów Turii. Plaża jest szeroka, piaszczysta, a wzdłuż niej ciągną się restauracje. W ogóle Walencja to świetne miejsce na urlop – z jednej strony jesteśmy w dużym mieście, w którym nie brakuje atrakcji, sklepów, muzeów czy restauracji, a z drugiej – mamy naprawdę ładną i szeroką plażę, na której możemy wypocząć. Barcelona, choć piękna, w ciągu lata przeładowana jest turystami.
Z lamp Profoto B1 korzystam od prawie dwóch lat i zawsze mogę rozpisywać się nad tym jakie są świetne, ale nowsza wersja – B1X jest jeszcze lepsza. Nowy akumulator, który kompatybilny jest również z B1, starcza na 340 błysków pełnej mocy, a światło pilotujace (na którym w B1 mogłem wieszać psy) ma wreszcie lepsze CRI i nie migocze. Jeśli chodzi o jakość światła, jego powtarzalność i utrzymanie parametrów, Profoto jest absolutnie w światowej czołówce. Wyzwalacz jest niesamowicie prosty i wygodny w obsłudze. Wystarczy wybrać odpowiednią grupę, następnie wybrać tryb TTL lub manualny i albo zdać się na automatykę, albo ręcznie sterować mocą. Bardzo ciekawą funkcją jest pokazywanie informacji o wybranej mocy błysku. Jak to działa? Kiedy pracujemy w trybie TTL, po każdym błysku widzimy na ekranie z jaką mocą błysnęła lampa. To niesamowicie wygodne, bo podczas sesji w jednym miejscu warto zablokować moc lampy, aby wyeliminować ewentualne odchyły pomiaru TTL. Po pierwszym błysku wystarczy zerknąć na ekran lampy i przejść do trybu manualnego. Jednak sam TTL działa naprawdę świetnie, niezależnie od tego czy pracujemy z jedną, dwiema czy trzema lampami. Podczas różnych testów z TTL’em rzadko w jakikolwiek sposób korygowałem moc błysku. Mając wcześniej doświadczenie z wieloma innymi lampami z TTL’em, śmiało mogę powiedzieć, że ten w Profoto działa najlepiej. Do tego zabrałem 60-centrymetrowego, składanego beauty disha. Lubię ten charakter dość twardego, plastycznego światła, do tego konstrukcja nie jest tak podatna na podmuchy wiatru, a po złożeniu zmieścił się do niewielkiej, dedykowanej lampie torby.
Co najlepsze, cały sprzęt, oczywiście prócz lampy i statywów, zmieścił się do niewielkiej torby Peak Design Sling, do której bardzo się przekonałem, mimo że wcześniej twierdziłem że będzie za mała. Jeśli nie musimy mieć ze sobą laptopa, pomieści naprawdę sporą ilość sprzętu, łącznie z kartami pamięci czy zewnętrznym dyskiem.
Zdjęcia robiłem w różnych warunkach, zarówno przy świetle zastanym, jak i wspomnianym błysku. Wszystko zależało od charakteru samych zdjęć, poza tym jadąc na plażę, zabierałem ze sobą jedynie aparat i dwa obiektywy. Pobłyskałem jednak sporo – zarówno z maksymalną mocą, przygaszając nieco światło zastane, jak również wypełniając cienie bez zdominowania zdjęcia błyskiem. Moc 500 Ws jest w zupełności wystarczająca do większości zdjęć, o ile nie oświetlamy wielkich planów zdjęciowych, lub nie zależy nam na totalnym przebiciu mocnego światła słonecznego. Według mnie to rozsądny kompromis między wielkością, a mobilnością lampy. Większość zdjęć zrobiłem obiektywem 25 mm f/1.2 PRO, po który bardzo często sięgam podczas tego typu zdjęć. Nie korzystałem z dłuższego szkła, bo jednak węższy kąt widzenia powodował, że tło było mniej czytelne, a w końcu chciałem żeby mimo sporego rozmycia, pozostało czytelne. Wykorzystując tryb HSS w lampie nie musiałem martwić się o czas x-sync, a większość „błyskanych” zdjęć zrobiłem przy czasie 1/4000-1/8000 s i przysłonie f/1.4-2.0. Do tego obiektyw 25 mm f/1.2 oferuje naprawdę ładne, plastyczne i miękkie rozmycie, przy czym pozostaje bardzo ostry.
Podczas wyjazdu korzystałem właściwie tylko z jednej karty – SanDisk SDXC Exteme Pro 128 GB i ta pojemność w zupełności wystarczyła na cały wyjazd. Jednak jak się to ma do moich wcześniejszych wpisów o używaniu większej liczby mniejszych kart? Nieco zmieniłem podejście. Zamiast wymieniać karty, po każdym dniu, karta lądowała w czytniku dysku WD My Passport Wireless Pro, zgrywając całość materiału na wszelki wypadek. Na szczęście obeszło się bez niespodzianek, więc po przyjeździe do domu, po prostu całą kartę zgrałem na My Booka Pro i zacząłem pracę nad materiałem.
Wszystkie zdjęcia trafiły do Capture One, gdzie przeszły selekcję, a następnie widoki i zdjęcia z drona zostały obrobione od A do Z w C1. Przy tego typu zdjęciach nie stosuję jakiejś wymyślnej obróbki – przywracam szczegóły z jasnych i ciemnych partii, podbijam kontrast, reguluję ekspozycję i ewentualnie delikatnie manipuluję kolorami w narzędziu Color Balance.
Jeśli chodzi o zdjęcia Amelii, tu pracy było troszkę więcej, choć nadal niedużo. Jak zawsze, zacząłem od usunięcia drobnych niedoskonałości. Było jednak ich tak mało, że nawet nie sięgałem po frequency separation, bo byłby to przerost formy nad treścią. Ewentualne, zbyt mocne przejścia tonalne dopracowałem metodą D&B na krzywych. Tą samą metodą delikatnie konturowałem twarz, szczególnie skupiając się na podciągnięciu mocno świecących punktów, takich jak broda, nos czy usta. Na koniec zostało nadanie konkretnego klimatu zdjęciom. Do tego korzystam głównie z narzędzia koloru selektywnego, które świetnie sprawdza w gradingu. Według mnie daje lepszą kontrolę niż krzywe i daje najlepsze efekty. Oczywiście ilu fotografów, tyle szkół, ale mnie ta metoda pasuje najbardziej.
I co? To chyba tyle na dziś :). Już szykuję kolejny wpis z wyjazdu do Portugalii – w nim będzie nieco więcej o Maviku, napiszę też o moim doświadczeniu z drukiem. Na wrzesień szykuję też zupełnie nowy film o moim workflow – tym razem będzie ciekawiej, bardziej kompleksowo i jeszcze bardziej sprzętowo. Stay tuned!
Witajcie moi drodzy.
Jak zwykle zacznę od wytłumaczenia się czemu przez tai długi czas nie dałem żadnego wpisu. Ba, ostatni wpis tworzyłem w krótkich
To już trzeci raz kiedy odwiedzam Madryt. Środek lutego, w Polsce niemiłosiernie zimno, wieje, sypie śniegiem i w ogóle ble. Madryt ze względu